Witam, od dawna miałam zamiar napisać w tej sprawie. Świadomość ściągnięcia na siebie lawiny krytyki mnie powstrzymywała, jednak dziś usłyszałam o przypadku działań "muzykoterapeuty" , który skończył się bardzo źle, więc zaryzykuję ( ze względu na tajemnicę i łatwość identyfikacji nie opisuję historii, ale chodzi  o dramatyczne pogorszenie stanu psychicznego klienta spowodowane  "pseudoanalizą" przeprowadzoną przez osobę określającą się jako muzykoterapeuta) Wielu muzykoterapeutów wykorzystuje w swojej pracy techniki projekcyjne i inne metody głębszego "wchodzenia" w problemy pacjentów. Na studiach (mówię jedynie o Wrocławiu, innych osobiście nie znam) zajmuje to znakomitą część programu nauczania zarówno w teorii jak i praktyce.   Ale czy absolwent muzykoterapii bez dodatkowych studiów z psychoterapii, posiada wystarczające umiejętności i wiedzę do tak poważnych działań? To pytanie zadał mi specjalista, który miał nieszczęście uczestniczyć we wspomnianym na początku wydarzeniu. Moim zdaniem (może się mylę), zamęt wprowadza tutaj również określanie muzykoterapii jako formy psychoterapii i o ile jest to uzasadnione w pewnych przypadkach(np. Priestley, Galińska) , w naszych polskich warunkach na dzień dzisiejszy zdaje się być to nieco przesadzone. Psychoterapeuci mają za sobą lata specjalistycznego szkolenia, terapię własną i oczywiście superwizje. Wątpię, żeby absolwent muzykoterapii był w stanie prowadzić podobną terapię. Myślę, że wartoby  było jasno powiedzieć- w którym miejscu muzykoterapeuta musi się zatrzymać. Chciałabym zwrócić na to uwagę Komisji Certyfikacyjnej, bo niestety dylemat etyczny może przerodzić się w problem natury prawnej, gdzie poszkodowany będzie nie tylko pacjent, ale i całe środowisko muzykoteraputów. Wiem, że na ten temat zdania są podzielone- tym bardziej mam nadzieję, że zabiorą Państo głos w tej sprawie, jeśli nie tu, to na konferencjach i innych spotkaniach.   Marta Siepsiak