Rozważania o twórczości osób niepełnosprawnych – Michał Stanowski

Rozważania o twórczości osób niepełnosprawnych.
Funkcja przeglądów teatralnych osób niepełnosprawnych dla terapii poprzez teatr

Michał Stanowski

 

Marzenia niepełnosprawnego artysty i rola jego opiekuna

Przez ostatnie kilkanaście lat sytuacja niepełnosprawnych w Polsce diametralnie się zmieniła, coraz więcej mówi się i robi na ten temat. Szczególnie w porównaniu z poprzednią epoką państwo na ten cel przeznacza ogromne środki finansowe (nie oznacza to, że wystarczające). Zaczynamy zauważać niepełnosprawnych, którzy szukają swojego miejsca w otaczającej ich rzeczywistości. Bardzo często oni sami biorą losy w swoje ręce: zakładają stowarzyszenia, wchodzą do władz różnego szczebla, zakładają firmy. Zauważamy, że to, co kiedyś określane było jako terapia zajęciowa mająca zająć niepełnosprawnym mniej lub bardziej sensownie czas, w wielu miejscach przerodziło się w mini produkcję artystyczną, a nawet w udział w tworzeniu kultury, w działalność artystyczną w pełni tego słowa znaczeniu. Tym bardziej, że wielokrotnie osoby upośledzone nie tylko nie ustępują miejsca tak zwanym osobom normalnym, ale właśnie w dziedzinach artystycznych są od tych ostatnich lepsi. Doceniamy niepełnosprawnych muzyków, śpiewaków, zachwycamy się tworzonymi przez nich grafikami, malarstwem, szokują nas głębią swoich wierszy, jesteśmy pod ogromnym wrażeniem realizowanych przez nich spektakli. Nie dlatego, że są niepełnosprawnymi, ale dlatego, że są osobami twórczymi, są artystami, których możemy podziwiać i być im wdzięczni, bo to oni ofiarowują nam piękno swojej twórczości. Należy im się podziw i szacunek. Ponieważ są ludźmi i ponieważ są artystami tworzącymi Kulturę. Nie chodzi o litość i nie chodzi o miłosierdzie. Rozczulanie się nad niewidomą dziewczynką śpiewającą piosenkę powoduje, że ten szacunek gdzieś nam się gubi. Na jego miejsce wkrada się fałsz – zachwycamy się: „ach jak ślicznie śpiewa ta biedna ślepa dziewczynka”. Zastanówmy się, czy właśnie tego pragnie artysta, który po wielu miesiącach przygotowań, pracy, wyrzeczeń staje na scenie w światłach reflektorów – fałszywej oceny, litości, niedopowiedzeń. Bo przecież nie będziemy mieć odwagi powiedzieć „jesteś wspaniały – jak na niepełnosprawnego”. Czy też chce on uczciwej oceny – i rzetelnego uznania jego talentu i pracy. A jeżeli coś mu się nie udało to informacji dlaczego, co ma robić dalej, aby zasłużyć na uznanie, co robić, aby było lepiej, piękniej. Radzenie sobie z porażkami może być twórcze. Spotykanie się z trudnościami jest sytuacją naturalną w życiu, a nam nie chodzi chyba o to, aby kreować sztuczną rzeczywistość, w której fałszywie będziemy wmawiać naszemu artyście amatorowi, że jest dobry i świetnie sobie radzi. Jaki ma sens budowanie wartości własnej człowieka na fikcyjnych podstawach? A co z jego rzeczywistym oglądem siebie, co z tym, że musi on funkcjonować w normalnym świecie, w społeczeństwie, które nie koniecznie będzie go chciało oszukiwać? Co wtedy?

 

Rola wychowawcy, instruktora

A może chodzi o strach i ambicje – nasz strach i ambicje. Bo przecież rzeczywisty sukces naszego podopiecznego nie zależy tylko od jego uzdolnień i pracy. Ten sukces i porażka zależy również od tego, jak jest prowadzony przez swoich opiekunów, terapeutów, reżyserów. To od ich umiejętności, woli i  wytrwałości – zależy, czy pomogą swojemu podopiecznemu. Od ich cierpliwego poszukiwania jego „dobrej strony”, jego talentów. Od ich szacunku do niego, jako do człowieka, mającego osobowość i własny indywidualny styl.

Do nich należy wydobycie z niego na światło dzienne tego, co jest w nim najpiękniejsze, wydobycie z niego, a nie narzucenie swojej wizji jemu i jego pracy. Do nich wreszcie należy umiejętne motywowanie go do własnych poszukiwań, do pracy nad swoimi umiejętnościami, nad sobą – nie dla swojej chwały, a dla niego samego.

 

Pułapki…

Jak wiele od nich zależy i jak wiele jest pułapek i niebezpieczeństw, które mogą spowodować, że zapomnimy, co jest najważniejsze – kto jest najważniejszy. Jak często instruktor, który dostał zadanie przygotowania występu nie zważa na możliwości i potrzeby swoich podopiecznych. Zapomina o nich i z wielkim zaangażowaniem przygotowuje spektakl, uroczystość, imprezę. (Czy dotyczy to tylko pracy z niepełnosprawnymi lub wychowania artystycznego – oczywiście nie. Ostatnio rozmawiałem z nastoletnią gimnazjalistką. Kochający rodzice zatroskani o jej przyszłość dbają, żeby się uczyła, utrzymywała porządek, nie poświęcała za dużo czasu na rzeczy nieważne. Ona, kochająca córka, pragnąc spełniać ich oczekiwania równocześnie odczuwa własne potrzeby, pragnienia, które stanowią o jej osobowości, o niej. I tak, w tym dylemacie niemożności zaspokojenia pragnień rodziców z jednej strony i realizacji siebie z drugiej, nie umiejąc przeciwstawić się miłości rodziców i nie umiejąc zniszczyć w sobie własnych marzeń znajduje jedyne rozwiązanie – wycofanie się… Czy o to chodziło jej rodzicom?) Czy o to chodzi wychowawcom „pomagającym” podopiecznym poprzez narzucanie swojej wizji pięknego rysunku, spektaklu, imprezy. W imię sukcesu, ale czyjego sukcesu?

Z osobami niepełnosprawnymi – uczestnikami grupy jest jeszcze trudniej. Obsługiwani od małego, uczeni co i jak mają wykonać, ze świadomością małego dziecka bezkrytycznie przyjmują dziesiątki instrukcji. O tym, co mają robić na scenie – „Pani wie, co jest dobre, co się spodoba widzom, tak ma być”. Co najwyżej, czasami bez ich udziału, coś bardzo głęboko w nich mówi, że to nie jest to. Zaczynają spóźniać się na zajęcia lub o nich zapominać, nudzą się na próbach, nie mogą skupić się na powtarzaniu dziesiątków razy tych samych poleceń reżysera, ich ruchy są mechanicznie, bez zrozumienia i wczuwania się, często oglądają się na instruktora, który pamięta za nich, co mają w tym momencie robić, powiedzieć.

Inną często spotkaną pułapka jest złe rozumienie roli teatru amatorskiego. Realizowanie widowiska jako produktu mającego spełnić wysokie kryteria jakości, bez zwracania szczególnej uwagi na tworzących je aktorów jest specyfiką teatru zawodowego. Tymczasem najważniejszym, jeśli nie jedynym celem wszelkich artystycznych grup amatorskich, jest zadbanie o rozwój jego uczestników, ich radość.

Bardzo dobrze obrazuje tę sytuację praca nad spektaklem teatralnym. Poprzez teatr mamy praktycznie nieskończone możliwości poszukiwań i rozwoju jego uczestników, określę tu tylko kilka: wybór tematu, a więc problematyki spektaklu i techniki realizacji, praca nad charakterem występujących postaci, występującymi między nimi relacjami, dźwiękiem, muzyką, scenografią, kostiumami (bądź lalkami), ruchem (gestem, mimiką), słowem (artykulacją, intonacją, emisją), rozwiązaniami technicznymi, nad ogarnięciem przestrzeni scenicznej, czy wreszcie praca nad relacjami w grupie i kontaktem z widzem. Ileż tu jest możliwości rozwoju emocjonalnego, psychicznego, umiejętności manualnych i społecznych.

Można jednak przynieść gotowy do realizacji scenariusz, który uznamy za odpowiedni, zaangażować plastyków i muzyków, którzy profesjonalnie przygotują podkład muzyczny, zaplanują i uszyją stroje. Poprosić zawodowych aktorów o użyczenie swoich głosów występującym postaciom. I wreszcie powiedzieć niepełnosprawnym, co i kiedy mają zrobić.

A co mają zrobić niepełnosprawni „uczestnicy” teatru?  Zgodnie z precyzyjną instrukcją reżysera mają w odpowiednim momencie wejść, obrócić się, pomachać ręką i poruszać ustami, a na koniec mają ukłonić się do publiczności i zejść ze sceny. Jakby coś zapomnieli, to nie ma problemu – instruktor stoi za kurtyną, albo siedzi w pierwszym rzędzie i pokazuje, co mają zrobić w tym właśnie momencie. Lalkarz i jego marionetki. Ot podmiotowe, pełne szacunku traktowanie osoby niepełnosprawnej. Ach i  jeszcze wmawianie im, że na tym polega wielka sztuka, że są wspaniali i wszyscy ich podziwiają. Nie dziwi mnie reakcja jednego z aktorów na zapowiedź, że do jego ośrodka przyjdą goście oglądać zajęcia : „nie chcemy być małpami w cyrku”.

Jakże często w mniejszym lub większym stopniu wygląda to właśnie tak. A ci wychowawcy osób niepełnosprawnych, którzy nie mają takich znajomości lub możliwości technicznych mówią „no gdybym tylko to miał, już ja bym wam pokazał” i starają się sami: malują po nocach dekorację, namawiają najzdolniejszych uczestników ośrodka, rozpisują sobie każdy ruch, każdą rolę. Bo trzeba się pokazać, od jak najlepszej strony. Trzeba siebie pokazać?

Więc przy każdej uroczystości wyrywamy tych najzdolniejszych  podopiecznych – czytaj najmniej upośledzonych, „bo z innymi to nic się nie da zrobić”,  nie zważając, że przy tej okazji demoralizujemy lokalne „gwiazdy” tak naprawdę wpędzając je w zadufanie. Równocześnie nie zwracając uwagi na te „gorsze” dzieci, choć one tak bardzo chciałyby spróbować. Ale przecież się nie nadają. Brak wiary w możliwości twórcze niepełnosprawnych przy równoczesnym własnym braku umiejętności dostrzeżenia, wydobycia i rozwinięcia tych możliwości. Chodzenie na skróty. Wieczny brak czasu: bo przecież zaraz dzień nauczyciela, choinka, dzień „ku czci” no i festiwal, a trzeba się pokazać i  dyrekcja oczekuje. Jakże często właśnie presja dyrektorów placówek ogranicza a nawet uniemożliwia teatroterapię. Bo przecież mamy bardzo ważną uroczystość no a skoro mamy teatr to właśnie po to żeby na takich uroczystościach występował! Czy po to jest teatr? A instruktor – nauczyciel czy umie zrezygnować ze swoich planów albo postawić się przełożonym. Czy potrafimy powiedzieć, że jeszcze nie czas, jeszcze nie przepracowaliśmy tego problemu, może za rok, gdy zespół będzie gotowy. Terapia i sztuka wymagają czasu, czasu na poszukiwanie, rozwój, dojrzewanie.

W terapii nie ma miejsca na poganianie, nerwowości, motywowanie podopiecznych do pracy pod fałszywymi, niewychowawczymi przesłankami – aby się pokazać, aby wyjechać, aby być lepszym od innych. W ten sposób gubimy gdzieś idee integracji, wspólnej zabawy, radości związanej z poszukiwaniami i tworzeniem. Jakże często nie umiemy obronić powierzonego nam dziecka ani przed innymi, ani przed sobą. Problem braku czasu wiąże się ściśle z motywacjami prowadzących zajęcia z osobami niepełnosprawnymi. Generalnie sprowadza się to do pytania czy pracujemy dla siebie czy dla naszych podopiecznych.

 

Motywacje pracy z osobami niepełnosprawnymi – imprezy dla… osób niepełnosprawnych?

Poza ewidentnie złymi sytuacjami, w których ktoś podjął się pracy z niepełnosprawnymi nie mając do tego ani przekonania ani umiejętności (nie mówiąc o powołaniu), ale ze względu na np. brak innej możliwości pracy zarobkowej; modę na „działania integracyjne”, wizję uzyskania awansu, czy chęć uzyskania dotacji. Ostatnio mamy często do czynienia z wykorzystaniem modnego w Polsce tematu w celu zdobycia funduszy, uzyskania poparcia społecznego, politycznego, promocji swojej firmy lub siebie samego. Kiedy spojrzymy, ile w ciągu ostatnich lat odbywa się imprez z udziałem osób niepełnosprawnych, to aż serce rośnie. Kiedy jednak zaczynamy przyglądać się z bliska widzimy, zauważamy, że często osoby upośledzone wcale nie są ważne. Organizatorzy z wielką pompą witają władze, sponsorów, znakomitych gości. Wysłuchujemy długich przemówień, podczas których mówią oni, jak bardzo kochają i rozumieją osoby niepełnosprawne i ile dla nich zrobili. Na znamienitych gości czekają suto zastawione stoły, członkowie jury są zapraszani do degustacji wyszukanych smakołyków. Jest telewizja, prasa, radio. Ale tak jakoś się składa, że kiedy rozpoczynają się występy to notable (zaraz po poczęstunku i konferencji prasowej) muszą wrócić do swoich bardzo ważnych obowiązków i niestety nie mogą obejrzeć prezentacji. Podczas występów jest nieustanny rumor wchodzących i wychodzących z sali osób, co niekoniecznie sprzyja przełamaniu stresu przez osoby z trudnościami i niekoniecznie ułatwia aktorom budować magiczną atmosferę spektaklu „Dziewczynka z zapałkami”. W tle wspaniałej sceny, gdzie w świetle reflektorów profesjonalnego teatru, mają oni wystawić sztukę „o Syrence z morskich głębin” widzimy wielki napis z nazwą imprezy, hasłem, pod którym się ona odbywa, jakimś symbolem i np. choinką, bo akurat idą święta. Tylko, w jaki sposób ma to pomóc scenografii morskich głębin przygotowanej z takim trudem przez zespół. Ale to nic, ważne, że na każdej fotografii, na każdym ujęciu zrobionym przez operatora widzimy wyraźnie co to za impreza. Na spragnionych aktorów za sceną czeka garnek z piciem – nie jest źle, choć oczywiście trudno porównywać z rarytasami dla wyśmienitych gości. No i wreszcie dyplomy, podziękowania, medale dla całego komitetu organizacyjnego, dla pana artysty prowadzącego imprezę, dla mniej lub bardziej zasłużonych osób, które pomagają, a może będą pomagać osobom niepełnosprawnym, albo przynajmniej organizatorom, którzy taką ważną społecznie inicjatywę podejmują. No i na koniec – dyplomy i nagrody dla uczestniczących niepełnosprawnych artystów. Odbierają instruktorzy i ewentualnie jeden dwóch niepełnosprawnych. Nie za wielu, bo to i tłok, i czasu za dużo zabierze, a tu trzeba się spieszyć, i w dodatku nie będzie widać ani osob prowadzącej imprezę, ani osób wręczających nagrody.

Nie myślmy, że na takie podejście Polska ma monopol – im bardziej na wschód tym większa pompa, więcej przemówień, medali. Czy to oznacza, że nie trzeba zapraszać mediów, gości, władz? Czy organizatorzy, osoby prowadzące nie mogą oczekiwać uznania za to, co robią? Odpowiedź jest oczywista – mogą, takie działania są nawet konieczne, bo jesteśmy zainteresowani promocją twórczości osób niepełnosprawnych. Istota problemu tkwi w proporcjach pomiędzy reklamą organizatorów, osób pełnosprawnych a promocją pracy osób niepełnosprawnych. Po drugie mamy wyraźnie widzieć, kto jest bohaterem imprezy, „kto jest dla kogo”, dla kogo jest impreza, czyje to święto? komu to służy? Nie pomyliłem się, nie chodzi o wysłuchanie pięknych deklaracji a o wyrażenie rzeczywistego szacunku i uznania jakim organizatorzy otaczają osoby niepełnosprawne dla których przecież zorganizowali tą imprezę.

 

Kryteria oceny – analizy amatorskich teatrów osób niepełnosprawnych – rola „jurorów”

Na osobie, której zadaniem jest zanalizowanie, w jakiś sposób ocenienie występu teatrów osób niepełnosprawnych spoczywa wielka odpowiedzialność.

Spotykając się na festiwalach i przeglądach teatrów amatorskich zadajemy sobie pytanie jak po tym zaledwie małym fragmencie pracy wychowawczej, terapeutycznej niejako efekcie końcowym możemy poznać czy jest to praca terapeutyczna. A z drugiej strony jak nauczyciel,  terapeuta zaangażowany w pracę ze swoimi podopiecznymi, podlegający różnorodnym stresom i naciskom zewnętrznym, wymaganiom swoich przełożonych sam może rozpoznać czy zapatrzony w wizję doskonałości występu swoich podopiecznych, pokazania ich na scenie nie zgubił tego co najważniejsze – samego uczestnika.

W odróżnieniu od krytyków teatralnych, których nie interesuje proces tworzenia, problemy związane z możliwościami i ograniczeniami uczestników zespołu artystycznego, a tylko ostateczny produkt jakim jest widowisko teatralne, zadaniem takiego analityka jest stwierdzenie czy to co widzi jest terapeutyczne, więcej na podstawie kilkunastominutowego spektaklu  musi on domniemywać czy proces przygotowywania oglądanej prezentacji był dla jego uczestnika sytuacją pozytywną, rozwojową, terapeutyczną.

Tak więc nie ocenia on spektaklu w oderwaniu od jego twórców. Doskonałość warsztatowa widowiska, bogactwo środków wyrazu a nawet poklask publiczności  są ważne o tyle o ile pomagają uczestnikom zespołu w ich osobistym rozwoju, o ile są terapeutyczne (co to znaczy terapeutyczna, terapia – o tym gdzie indziej.

Teatr jest narzędziem i to narzędziem bardzo dobrym (o tym gdzie indziej). Niestety jeżeli ktoś nie rozumie zasad posługiwania się nim może skrzywdzić swoich podopiecznych. Nożem możemy ukroić chleb, ale tym samym nożem możemy pokaleczyć siebie i innych.

 

Po czym możemy poznać czy sytuacja, w której jako widzowie uczestniczymy jest terapeutyczna?

Czy w ogóle jest możliwe określenie wskaźników zaistnienia takiej sytuacji, a może łatwiej będzie odpowiedzieć napytanie kiedy jest ona antyterapeutyczna?

Na samym początku musimy sobie uświadomić, że zagranie przed publicznością spektaklu jest sytuacją dynamiczną, nie oglądamy martwego obrazu, filmu lecz dynamiczny proces wzajemnych interakcji pomiędzy aktorami a widzami. W procesie tym aktorzy pragną przekazać coś widzowi jakieś przesłanie. Pomimo tego, że przekaz jest stały, aktorzy i scenariusz również jest to proces niepowtarzalny i za każdym razem przebiega on inaczej.

Możemy więc zadać sobie kilka pytań: czy nasza sztuka była zrozumiała. Należy tu rozróżnić przekaz od fabuły. Kwestia komunikatywności dotyczy obu tych zagadnień.

Czym innym jest zrozumienie kolejnych następujących po sobie scen (szczególnie jeżeli mamy do czynienia ze sztuką bez słów opartą na dźwięku i obrazie), a czym innym odpowiedź na pytane co występujący artyści chcieli nam powiedzieć. Nie oznacza to oczywiście, że aktorzy muszą dopowiedzieć wszystko mogą na przykład postawić swoim odbiorcom pytanie.

 

Kolejna kwestia dotyczy relacji. Relacji pomiędzy aktorami a widzami (w tych rozważaniach pominę kwestię spójności dialogu wewnętrznego występującego oraz kwestią kontaktów pomiędzy aktorami) Czy udało im się nawiązać z publicznością kontakt, zaczarować ją? Zaciekawić znudzonych, uspokoić rozbrykanych, rozśmieszyć smutnych. Kontakt, o którym mówię może mieć podstawę werbalną, ale tak naprawdę dotyczy sfery emocjonalnej i jest niepowtarzalny. Inny dla każdego spektaklu ze względu na inną publiczność. Na tym zresztą polega specyfika teatru tej wzajemnej wyjątkowej interakcji. Aktor wysyła komunikat wpływając na widza który go odbiera i reaguje. Ta reakcja wraca do aktora i wpływa na jego dalszą grę.

Do chwili występu aktorzy grali „na instruktora”, reżysera, który próbował przewidywać, „w tym momencie widzowie się przestraszą, a w tym wybuchną śmiechem”. Teraz cała grupa sprawdza czy te prognozy były słuszne. Czy widz reaguje tak jak złożyli to sobie aktorzy.

Bardzo często relacja ta jest lekceważona, a właściwie niezauważana, dopiero poprzez porównanie kolejnych występów możemy spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie:
jak grało się nam tym razem? Czy była jakaś różnica pomiędzy kolejnymi występami? Dlaczego poprzednim razem udało nam się zapanować nad widzami, a tym razem nie? Co musimy robić aby ten kontakt nawiązać i oczarować widza? To doświadczenie kreowania sytuacji życiowej, moc wpływania na innych  jest niesłychanie ważne dla każdego człowieka, tym bardziej dla osoby, która ma zachwianą wiarę we własne możliwości np. dla osoby niepełnosprawnej.

No tak ale jeżeli instruktor cały czas „prowadzi” aktora, kontroluje go, pokazuje co ma robić wtedy nasi podopieczni w ogóle nie zauważają publiczności. Takie sterowanie pozbawia samodzielności, twórczości i w oczywisty sposób izoluje aktora od publiczności. Widz ma do czynienia z „filmem”  pod tytułem „lalkarz i jego marionetki”. Kiedy próbuję instruktorowi zwrócić uwagę często słyszę: „ależ oni mnie potrzebują, beze mnie nie dadzą sobie rady!” Zastanawiam się wtedy: któż to taki dał im zadanie, które jest dla nich za trudne?

I tu dochodzimy do kolejnej kwestii.  Adekwatności realizowanej sztuki do uczestników teatru. Ich wieku, możliwości intelektualnych, fizycznych, emocjonalnych. Zgodności tematyki sztuki z zainteresowaniami grupy. Jakże często instruktor przynosi wybrany przez siebie gotowy scenariusz, o którym sądzi, że będzie odpowiedni dla jego podopiecznych. A jeżeli się myli? Jakie konsekwencje będą tego, że nie zaproponował kilku różnych sztuk, nad którymi zespół by podyskutował. Albo nie oparł się o własne pomysły swojego zespołu. Jeżeli taka wspólna rozmowa jest dla nich za trudna to jak mamy sobie wyobrazić rozumienie i aktywne współtworzenie naszego spektaklu?

Bywa również tak, że ambitny twórczy instruktor pragnie zrealizować swoje potrzeby i wybiera treść i formę odpowiednią dla niego, a nie dla jego podopiecznych. Jak wtedy wyglądać będą próby i sam spektakl. Czy jest to terapia?

Od adekwatności zależy zrozumienie przez aktorów powierzanych im zadań, a co za tym idzie  radość pracy, naturalność gry, samodzielność na scenie. Równocześnie adekwatność oznacza, że zadania związane z realizacją spektaklu  nie mogą być infantylne – zbyt łatwe, ani dla naszych podopiecznych ani dla instruktorów. Przed każdym uczestnikiem zespołu, (aktorzy, scenograf, reżyser…) musi być postawione zadanie wymagające od niego pracy, wysiłku, twórczości odpowiednie dla jego doświadczenia i możliwości. Każda nowa realizacja stawia inne zadania, na coraz wyższym poziomie – dotycz to zarówno działań indywidualnych jak i zadań dla całej grupy. Tylko wtedy praca ta będzie ciekawa i rozwojowa. Tylko wtedy możemy mówić o teatroterapii.

 

 

Michał Stanowski – socjolog, oligofrenopedagog, instruktor teatralny, konsultant, inicjator i koordynator międzynarodowego ruchu Nieprzetartego Szlaku (Polska, Ukraina, Białoruś); prezydent International Counsil Dissimilis (Norwegia). Organizator i wykładowca Międzynarodowych Warsztatów Teatralnych Nieprzetartego Szlaku, twórca Akademii Artystycznej dla osób niepełnosprawnych, Międzynarodowego Ośrodka Teatralnego w Skrzynicach oraz Dyrektor Programowy Centrum Arteterapii w Lublinie. Autor programów: „Wychowanie przez działanie”, ”Metoda Projektu”,  „Bezludna Wyspa”, współredaktor książki „Od Teatru do Terapii” (2006).

Kontakt: michal.stanowski@gmail.com

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *